Tytuły takie jak "Retro City Rampage" zarezerwowane są niestety dla ścisłej grupy osób. Nie da się bowiem zrozumieć tej szalonej jazdy po stereotypach kulturowych bez znajomości popkultury lat
Tytuły takie jak "Retro City Rampage" zarezerwowane są niestety dla ścisłej grupy osób. Nie da się bowiem zrozumieć tej szalonej jazdy po stereotypach kulturowych bez znajomości popkultury lat 80. czy gier z tamtego okresu, głównie na konsolę NES. Ale jeśli Żółwie Ninja, stare Zeldy czy choćby Mario nie stanowią dla Was tajemnicy, natychmiast odnajdziecie się w szalonym świecie Briana Provinciano.
Na pierwszy rzut oka "Retro City Rampage" wygląda jak ośmiobitowa wersja GTA. I taka też z początku miała być. Przez lata projekt rozrósł się jednak do jednego, wielkiego trybutu dla starych gier. To jednocześnie największa zaleta i wada "Retro City Rampage". Dlaczego? Z prostego powodu. Niejednokrotnie zdarza się, że owe mrugnięcia okiem są przełożone jeden do jednego. A zatem – znajdziemy w grze parodie etapów, które wkurzały nas w dzieciństwie, ale z dokładnie tymi samymi błędami...
Główną siłą "Retro City Rampage" jest tytułowe szaleństwo, a raczej obłąkana niemal jazda bez trzymanki po starych serialach, grach, kreskówkach, filmach i tysiącach innych rzeczy, na których wyliczenie potrzeba by książki. Praktycznie w każdej scence i dialogu Provinciano upchnął jakiś odnośnik kulturowy, który nie tyle rozbawi nas do łez, co uderzy w strunę nostalgii. Śledzenie tego wszystkiego jest bardzo zajmujące, przynajmniej dopóki nie napotkamy na potworne skoki poziomu trudności. Jest to jeden z dwóch głównych problemów "Retro City Rampage". O ile bowiem w magicznym i już mitologizowanym czasie dzieciństwa mogliśmy po paredziesiąt razy próbować przejść na przykład któregoś bossa w "Contrze", to teraz raczej dopadnie nas frustracja. Zwłaszcza, że w przypadku porażki cofamy się nieco w postępie misji.
Drugim problemem jest dokładnie to samo, co stanowi największą moc gry. Czego zabrakło w produkcji Briana Provinciano? Wyczucia, subtelności, która pozwala trzymać odbiorcę blisko progu wrażliwości, ale nigdy go nie przekroczyć. Gdy rollercoaster konwencji i odnośników kulturowych nie ma końca, a wręcz pędzi jak rzeczona kolejka górska, po kilku etapach przestaje nas to bawić. Więcej, przestajemy zwracać uwagę na przeładowane dowcipami dialogi bohaterów czy kolejne mrugnięcia w zakresie mechaniki gry. Wyjściem byłoby zabieranie się za "Retro City Rampage" w krótkich sesjach, ale czy to naprawdę rozwiąże problem? Przyczyną znużenia jest przecież nie nasz mózg, a pewna nieudolność czy raczej mania wsadzenia jak największej ilości treści w jak najkrótszym czasie. Szkoda, że robi się z tego nostalgiczny bigos albo zakupy w hipermarkecie.
W dodatku pewną konsekwencją takiego, a nie innego podejścia do prezentowania wydarzeń jest ogólnie rzecz biorąc brak sensownej fabuły. Nie chodzi bynajmniej o to, że fabuła nie ma sensu. Brakuje w niej raczej logicznych związków pomiędzy poszczególnymi misjami poza "przynieś x, y, z". Nie byłoby to takie złe, gdyby nie powiązana z tym intensyfikacja kontekstów w poszczególnych gagach. A tak – nie dość że dużo, to jeszcze bez ładu i składu. Przy odrobinie chęci "Retro City Rampage" mogło by mieć sprawny scenariusz, a tak, niestety, pozostaje ciągiem pojedynczych skeczów.
Silną stroną z kolei jest oprawa wizualna. Tu Provinciano wyniósł "Retro City Rampage" na wyżyny pikselozy rodem z lat 80. Mało tego. Nie dość, że grafika jako żywo przypomina stare hiciory, to z poziomu Menu możemy zaaplikować różne filtry graficzne, które będą imitować sprzęt, na którym odpalilibyśmy "Retro City Rampage" te 15-20 lat temu. Udźwiękowienie twórca powierzył osobom trzecim i był to świetny pomysł, gdyż elektroniczne kompozycje rodem z dawnych lat świetnie dopełniają klimat gry.
Czy warto zainwestować w "Retro City Rampage"? Raczej tak, choć tylko, jeśli ma się ochotę odbyć nostalgiczną podróży albo rozliczyć z demonicznym designem gier na NES-a. Ale nawet wtedy zbyt długie posiedzenia kończą się znużeniem i frustracją z powodu chybotliwego poziomu trudności i nawału kontekstów. Jest to więc tytuł raczej dla wytrwałych.